DZIEŃ 12. Spróbuj wywołać wzruszenie.
(Ej, czy mi się udało????o_O)
W jednej chwili wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Moja mama otworzyła drzwi, by wpuścić mojego kuzyna, ktoś na dworze zagwizdał, przez co Lara zaczęła szczekać, a ja właśnie postawiłam na podłodze moją kotkę, która wystraszona szczekiem psa bezmyślnie pognała przed siebie. I wybiegła z naszego mieszkania. Któryś z sąsiadów krzątał się na wyższym piętrze, co dodatkowo wystraszyło Kitę. Mimo iż próbowałam ją zawołać i jakoś zatrzymać, było już za późno – spanikowana kotka zbiegła ze schodów, wybiegła z budynku i wpadła prosto pod koła rozpędzonego samochodu. Przystanęłam na moment, po czym pędem rzuciłam się, by ratować moje kocie maleństwo.
- Kita! – dopadłam do niej nie zważając na ewentualne zagrożenie ze strony samochodów jadących tą ulicą. Teraz nic się dla mnie nie liczyło, tylko ona! Moja mama i kuzyn byli tuż za mną. Z Kitą było fatalnie, ledwo żyła, dlatego mama pobiegła z powrotem do domu po jej książeczkę zdrowia, a kuzyn odpalił swój samochód. Ja w tym czasie owinęłam swoje ukochane maleństwo bluzą i ostrożnie podniosłam ją. Strasznie cierpiała, widać to było po niej, ale gdy tylko znalazła się w moich ramionach zaczęła cichutko mruczeć.
- Przestań, oszczędzaj siły – szepnęłam przerażona, wsiadając do samochodu.
Kilkanaście minut później szalonej jazdy i już wbiegałyśmy z mamą do kliniki. Weterynarz właśnie miał zaprosić kolejnego pacjenta do gabinetu, ale gdy zobaczył mnie i Kitę, którą tak dobrze znał, od razu do nas podszedł. W tym momencie Kita miała pierwszeństwo. Pokrótce ze łzami w oczach opowiedział, co się stało, a on uważnie badał cierpiącą koteczkę, która przede wszystkim starała się nie spuszczać mnie z oczu. Między nami jest silna więź, obie bardzo się kochamy i wzajemnie uzupełniamy, dlatego podczas wizyt w klinice ja sama staram się być jak najbliżej Kity, bo wiem, że wtedy lepiej znosi badania.
Weterynarz jednak nie miał dla mnie dobrych wieści. Czułam to, bo widziałam jak z każdą chwilą kotka coraz bardziej przygasa.
- To wiekowy , a obrażenia są bardzo rozległe. Przykro mi. Jedyne, co mogę dla niej zrobić, to podać leki przeciwbólowe. – Mimo, że ten mężczyzna nie raz miał już do czynienia z podobnymi przypadkami, widziałam, że naprawdę jest mu przykro. Przez lata medycznej opieki nad Kitą bardzo ją polubił i nie raz o tym wspominał.
- Proszę podać jej te leki – wyszeptałam walcząc z narastającym szlochem. Przynajmniej pod koniec Kita nie będzie cierpieć, nie będzie jej nic boleć, będzie mogła spokojnie odejść z tego świata…
Delikatnie głaskałam ją po łebku, kiedy igła wbijała się w jej ciałko. Z kącika oka uciekła mi łezka. Czy to musi się tak skończyć? Właśnie dziś? Właśnie tak?
Weterynarz ostrożnie przeniósł ją do pomieszczenia obok i pozwolił mi z nią być tak długo, jak będę chciała. To miły gest, który obie, ja i Kita, doceniałyśmy.
Gdy tylko położył ją na stole, ta od raz zaczęła się czołgać w moją stronę. Zupełnie jak po sterylizacji – Kita była jeszcze wtedy otumaniona narkozą, ale jak mnie zobaczyła to próbowała za wszelką cenę znaleźć się jak najbliżej osoby, której ufała. Zawsze tak było, ona zawsze wiedziała, że przy mnie jest bezpieczna, że ją ochronię, że jej pomogę, że przy mnie nie stanie jej się żadna krzywda. Jak bardzo ją zawiodłam!
Błyskawicznie zbliżyłam się do kotki, przysiadłam na pobliskim taborecie.
- Spokojnie, jestem tu – wyszeptałam, otulając ją ramionami. Wtuliła się we mnie najlepiej jak potrafiła i zaczęła mruczeć. Zawsze mruczy, bo przy mnie jest szczęśliwa, a ja przy niej. Po moich policzkach spłynęło kilka łez. Nie mogę uwierzyć, że to ostatni raz jak tak się do siebie tulimy… nie potrafię sobie wyobrazić powrotu do domu bez jej powitania, oglądania telewizji bez jej wchodzenia mi na ramię, czytania książki bez jej przeszkadzania mi, zasypiania bez jej mruczenia…
Dostrzegłam jak porusza łapką ugniatając, delikatnie wbijała mi pazurki w rękę.
- Nie zostawiaj mnie – błagałam szeptem. – Mój koci aniołku stróżu, nie opuszczaj mnie…
Ale ona z każdą sekundą słabła w moich ramionach…
Pośpiesznie wyjęłam telefon z kieszeni i zrobiłam jej ostatnie zdjęcie. Na tym zdjęciu patrzy na mnie z oddaniem i miłością, jakie codziennie widziałam w jej oczach przez ostatnich kilkanaście lat…
Po jakimś czasie drobniutkie kocie ciałko znieruchomiało, mruczenie ucichło, a ja jeszcze długo tuliłam się do niej i nie chciałam jej zostawić…
[Czy komuś chociaż łezka w oku zakręciła się? Ja płakałam jak głupia pisząc to xD Skąd w ogóle ten pomysł? To bardzo proste (i bardzo bolesne) – wyobraziłam sobie jakby to było, gdyby moja Kita… no, gdyby coś jej się stało… To przytłaczające… Mam nadzieję, że tak się nigdy nie stanie, mam nadzieję, że kiedy przyjdzie na nią czas nie będzie cierpieć i bać się… i mam nadzieję, że jeszcze wiele, wiele wspólnych lat przed nami
Strasznie kocham tą moją wredotę i serio nie wyobrażam sobie, że nagle mogłoby jej tu ze mną nie być… A tak poza tym – dobra jestem w opisywaniu wzruszających scen, prawda?
]
Tekst na poduszce jest taki prawdziwy xD
Kita jest bardzo cierpliwa w stosunku do mnie i Smoka xD
Moja kochana wredota![:D :D]()
(Ej, czy mi się udało????o_O)
W jednej chwili wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Moja mama otworzyła drzwi, by wpuścić mojego kuzyna, ktoś na dworze zagwizdał, przez co Lara zaczęła szczekać, a ja właśnie postawiłam na podłodze moją kotkę, która wystraszona szczekiem psa bezmyślnie pognała przed siebie. I wybiegła z naszego mieszkania. Któryś z sąsiadów krzątał się na wyższym piętrze, co dodatkowo wystraszyło Kitę. Mimo iż próbowałam ją zawołać i jakoś zatrzymać, było już za późno – spanikowana kotka zbiegła ze schodów, wybiegła z budynku i wpadła prosto pod koła rozpędzonego samochodu. Przystanęłam na moment, po czym pędem rzuciłam się, by ratować moje kocie maleństwo.
- Kita! – dopadłam do niej nie zważając na ewentualne zagrożenie ze strony samochodów jadących tą ulicą. Teraz nic się dla mnie nie liczyło, tylko ona! Moja mama i kuzyn byli tuż za mną. Z Kitą było fatalnie, ledwo żyła, dlatego mama pobiegła z powrotem do domu po jej książeczkę zdrowia, a kuzyn odpalił swój samochód. Ja w tym czasie owinęłam swoje ukochane maleństwo bluzą i ostrożnie podniosłam ją. Strasznie cierpiała, widać to było po niej, ale gdy tylko znalazła się w moich ramionach zaczęła cichutko mruczeć.
- Przestań, oszczędzaj siły – szepnęłam przerażona, wsiadając do samochodu.
Kilkanaście minut później szalonej jazdy i już wbiegałyśmy z mamą do kliniki. Weterynarz właśnie miał zaprosić kolejnego pacjenta do gabinetu, ale gdy zobaczył mnie i Kitę, którą tak dobrze znał, od razu do nas podszedł. W tym momencie Kita miała pierwszeństwo. Pokrótce ze łzami w oczach opowiedział, co się stało, a on uważnie badał cierpiącą koteczkę, która przede wszystkim starała się nie spuszczać mnie z oczu. Między nami jest silna więź, obie bardzo się kochamy i wzajemnie uzupełniamy, dlatego podczas wizyt w klinice ja sama staram się być jak najbliżej Kity, bo wiem, że wtedy lepiej znosi badania.
Weterynarz jednak nie miał dla mnie dobrych wieści. Czułam to, bo widziałam jak z każdą chwilą kotka coraz bardziej przygasa.
- To wiekowy , a obrażenia są bardzo rozległe. Przykro mi. Jedyne, co mogę dla niej zrobić, to podać leki przeciwbólowe. – Mimo, że ten mężczyzna nie raz miał już do czynienia z podobnymi przypadkami, widziałam, że naprawdę jest mu przykro. Przez lata medycznej opieki nad Kitą bardzo ją polubił i nie raz o tym wspominał.
- Proszę podać jej te leki – wyszeptałam walcząc z narastającym szlochem. Przynajmniej pod koniec Kita nie będzie cierpieć, nie będzie jej nic boleć, będzie mogła spokojnie odejść z tego świata…
Delikatnie głaskałam ją po łebku, kiedy igła wbijała się w jej ciałko. Z kącika oka uciekła mi łezka. Czy to musi się tak skończyć? Właśnie dziś? Właśnie tak?
Weterynarz ostrożnie przeniósł ją do pomieszczenia obok i pozwolił mi z nią być tak długo, jak będę chciała. To miły gest, który obie, ja i Kita, doceniałyśmy.
Gdy tylko położył ją na stole, ta od raz zaczęła się czołgać w moją stronę. Zupełnie jak po sterylizacji – Kita była jeszcze wtedy otumaniona narkozą, ale jak mnie zobaczyła to próbowała za wszelką cenę znaleźć się jak najbliżej osoby, której ufała. Zawsze tak było, ona zawsze wiedziała, że przy mnie jest bezpieczna, że ją ochronię, że jej pomogę, że przy mnie nie stanie jej się żadna krzywda. Jak bardzo ją zawiodłam!
Błyskawicznie zbliżyłam się do kotki, przysiadłam na pobliskim taborecie.
- Spokojnie, jestem tu – wyszeptałam, otulając ją ramionami. Wtuliła się we mnie najlepiej jak potrafiła i zaczęła mruczeć. Zawsze mruczy, bo przy mnie jest szczęśliwa, a ja przy niej. Po moich policzkach spłynęło kilka łez. Nie mogę uwierzyć, że to ostatni raz jak tak się do siebie tulimy… nie potrafię sobie wyobrazić powrotu do domu bez jej powitania, oglądania telewizji bez jej wchodzenia mi na ramię, czytania książki bez jej przeszkadzania mi, zasypiania bez jej mruczenia…
Dostrzegłam jak porusza łapką ugniatając, delikatnie wbijała mi pazurki w rękę.
- Nie zostawiaj mnie – błagałam szeptem. – Mój koci aniołku stróżu, nie opuszczaj mnie…
Ale ona z każdą sekundą słabła w moich ramionach…
Pośpiesznie wyjęłam telefon z kieszeni i zrobiłam jej ostatnie zdjęcie. Na tym zdjęciu patrzy na mnie z oddaniem i miłością, jakie codziennie widziałam w jej oczach przez ostatnich kilkanaście lat…
Po jakimś czasie drobniutkie kocie ciałko znieruchomiało, mruczenie ucichło, a ja jeszcze długo tuliłam się do niej i nie chciałam jej zostawić…
[Czy komuś chociaż łezka w oku zakręciła się? Ja płakałam jak głupia pisząc to xD Skąd w ogóle ten pomysł? To bardzo proste (i bardzo bolesne) – wyobraziłam sobie jakby to było, gdyby moja Kita… no, gdyby coś jej się stało… To przytłaczające… Mam nadzieję, że tak się nigdy nie stanie, mam nadzieję, że kiedy przyjdzie na nią czas nie będzie cierpieć i bać się… i mam nadzieję, że jeszcze wiele, wiele wspólnych lat przed nami


Tekst na poduszce jest taki prawdziwy xD
Kita jest bardzo cierpliwa w stosunku do mnie i Smoka xD
Moja kochana wredota
